7 marca 2014
Komentarze: 0
7 marca 2014
Bardzo często słyszałam, o zbawiennym wpływie ćwiczeń fizycznych, na nasze samopoczucie.
Myśl o rozpoczęciu regularnych treningów, powracała do mnie dosyć często. Jak praktycznie każda kobieta, chciałabym mieć zgrabną sylwetkę. Wiesz, szczupłe nogi, wcięcie w talii, płaski brzuch. Gdy zobaczyłam siebie, oczyma wyobraźni, z takim ciałem, to od razu zrobiło się weselej. Dlatego w ramach mojego projektu poszukiwania szczęścia, do moich codziennych zajęć, dodałam również ćwiczenia fizyczne.
Cel postawiłam sobie dość ambitny: start w maratonie. Jesli mam poświęcać temu czas, muszę mieć też coś o co chce się walczyć. Oprócz sylwetki muszę mieć cos bardziej wymiernego. Czas przygotowań, powiedzmy miesiąc, dwa, nie może to być aż tak trudne, a ja na co mam czekać?
Piękna sylwetka sama się nie zrobi. Z tym przekonaniem ubrałam moje stare adidasy, wygrzebłam
z szafy dres, który służył mi jeszcze w gimnazjum, na zajęciach wychowania fizycznego oraz
spodnie sprane tak, że nie widać było już pierwotnego koloru (teraz były brudno-szare).
Posprawdzałam, czy wszystkie urządzenia elektryczne są powyłączane i raźnym krokiem
wyszłam na zewnątrz. W parku w pobliżu mojego domu mamy piękne, zacienione przez drzewa alejki.
Na szczęście, nijaka w tym roku zima postanowiła już nas opuścić i wyruszyć w bardziej
odpowiednie dla niej miejsce. W każdym razie, dzień był całkiem ciepły, a z nieboskłonu
uśmiechało się do mnie radosne słoneczko. Ptaki całkiem wiosennie śpiewały przegadując
się wesoło, a trawa zieleniła się soczyście. W takie dni nikt nie może powiedzieć, że życie nie jest
piękne!
Stojąc w parku, w głębi jednej z alejek, zrobiłam rozgrzewkę, a raczej to co mi się rozgrzewką
wydawało. Później postanowiłam zrobić kilka okrążeń wokół parku, tak na dobry początek. Rozpoczęłam od lekkiego truchtu i po chwili czułam się tak jakbym miała za chwilę umrzeć. CO SIĘ ZE MNĄ DZIEJE?
Mój umysł pracował na najwyższych obrotach, próbując dojrzeć źródło problemu. Prawda była
okrutna: mam tak słabą kondycję, że nie jestem w stanie dobiec do pobliskiego słupa. Roztrzęsiona
wstałam patrząc na moje nogi, ból w mięśniach był okropny, a najgorzej czuły się moje płuca. Kiedy upadłam? To ciekawe pytanie tym bardziej, że niezbyt wyraźnie widzę, a słup rozmnożył się niczym myszy.
Postanowiłam tutaj zakończyć mój trening i zrezygnowana, wlekąc się niemiłosiernie dotarłam
do domu. Stwierdziłam, że ruch nie daje szczęścia a głęboką depresję. Z tym przekonaniem zabrałam
do swojego pokoju paczkę czipsów, którą zjadłam zawinięta szczelnie kołdrą, siedząc przy komputerze i przeglądając Facebooka.
Dodaj komentarz